czwartek, 7 lutego 2013

Nowy wilk: Eugenides (w skrócie Gen)!

Ból rozprzestrzeniał się po mojej klatce piersiowej nawet gdy zawładnęła mną ciemność. Obezwładniał mnie. Nie mogłem wykonać żadnego ruchu.
Gdzieś nad sobą słyszałem głosy, ale nie potrafiłem rozróżnić poszczególnych słów. Słyszałem tylko jakieś szepty i niezadowolone mruczenie. Nie potrafiłem nawet określić, do kogo należały.
-Genie? - rozpoznałem głos maga. - Genie, słyszysz mnie?
Był wyraźnie zaniepokojony. Samą siłą woli uniosłem powieki i spojrzałem na niego. Mój wzrok był zamglony, ale mimo to na jego obliczu ujrzałem ulgę.
-Och, całe szczęście - objął mnie, a ja zawyłem z bólu. Momentalnie mnie puścił i położył z powrotem na ziemi.
-Jak się czujesz? - spytał.
-Jakbym właśnie ukradł Dar Hamiatesa - uśmiechnąłem się, a mag i Sofos roześmiali się.
-Bo tak właśnie było - Sofos pokazał mi kamień, przez który prawie umarłem. Poczułem, jak wkłada mi go w łapy. 
-Nie! - krzyknąłem i upuściłem Dar. - Nie chcę go!
-Dzięki niemu wrócisz do zdrowia - namawiał mag. Spojrzałem mu w oczy.
-To zbyt duży ciężar. Zbyt duże brzemię - szepnąłem, a powieki same mi się zamknęły. Znów zapadła ciemność.

* * * * *

Siedziałem w królewskim więzieniu, przykuty do posłania łańcuchami. Za kratowymi drzwiami mojej celi przechadzało się dwóch strażników, którzy zmieniali się co dwie godziny, a między tymi zmianami była może pięciominutowa luka, podczas której żaden z nich mnie nie pilnował. Nikt inny nie zwróciłby uwagi na taki szczegół, ale w moim fachu był to standard. Szczególnie, że taka luka mogła być moją szansą na danie nogi. Mimo to wciąż nie wiedziałem, jak wykorzystać ją jako atut. Leżałem więc z nadąsaną miną, wymyślając plan ucieczki. 

* * * * *

Gdy strażnicy nie zezowali akurat na mnie, rozpracowałem kajdanki, zmieniając się uprzednio w człowieka. Kiedy zaś nastała luka w wartach, podbiegłem do drzwi i sforsowałem zamek, używając do tego moich narzędzi, które wciąż miałem w kieszeni spodni.
Dla wprawionego złodzieja otworzenie zamka to nic trudnego. Dobry złodziej otwiera zamki w pół minuty. Mi zajęło to zaledwie połowę tego czasu. Nie na darmo jestem najlepszym złodziejem, jaki stąpał po tej ziemi, pomyślałem i ruszyłem biegiem przez korytarz. Postanowiłem pozostać w ludzkiej postaci. Wilcze pazury za bardzo stukają o posadzkę. Byłem na bosaka, nie robiłem więc tak dużo hałasu.
Pędziłem pustymi korytarzami, aż w końcu znalazłem skarbiec. Oczywiście był zamknięty, ale nie to było problemem. Musiałem jak najszybciej znaleźć Dar Hamiatesa i uciec, inaczej mnie złapią.
"Będziemy czekać przy tylnym wyjściu" - przypomniałem sobie słowa maga. No, mam nadzieję, inaczej was znajdę i poukręcam wam głowy, pomyślałem i zabrałem się za szukanie kamienia.
Znalazłem go w szkatułce wykładanej jedwabiem. Otworzyłem ją, porwałem Dar i ruszyłem w stronę drzwi. Wychodząc zwinąłem jeszcze kilka naszyjników i dwie pary kolczyków. Wszystko upchnąłem w kieszeniach, a kamień zawiesiłem sobie na szyi i schowałem pod koszulą. Ruszyłem pędem w stronę tylnych drzwi "zamku".

* * * * *

Kiedy zobaczyłem tylne wyjście, jeszcze bardziej przyspieszyłem. Byłem w lochach, zalanych wodą do wysokości około dziesięciu centymetrów. Jedną stopą natrafiłem na łom, który zgubiłem podczas jednej z prób włamania się do "zamku". Zakląłem siarczyście, bo nie miałem butów, które mogłyby choć trochę zamortyzować uderzenie. Kulejąc dopadłem do drzwi i wyskoczyłem na zewnątrz.

* * * * *

Mag nie kłamał. Rzeczywiście czekał na mnie razem z Sofosem tuż przy wejściu. Na mój widok mężczyzna zacmokał z dezaprobatą (wspominałem już, że mag i Sofos też potrafią zmieniać się w ludzi?).
-Zabiłeś go? - spytał z nadzieją w głosie. Nienawidził Alfy, a ja miałem go zamordować po wydostaniu się z celi.
-Nie - odpowiedziałem.
-*holera! Co ty tam robiłeś całymi dniami?!
-Potykałem się o łomy - odparowałem. - A teraz rusz się, bo zaraz wyślą pościg!
Złapałem Sofosa za ramię i razem z magiem popędziliśmy w górę wzgórza. Już po 30 minutach usłyszeliśmy za sobą odgłosy pogoni.

* * * * *

-Genie, masz Dar? - wysapał mag, wspierając się na Sofosie, który sam również ledwo zipał. Pokazałem mu kamień. 
-Dobrze - powiedział. - Musi być bezpieczny. Uciekaj, ukryj się gdzieś. Nie daj Sounisowi go odnaleźć.
-Nie zostawię was! - powiedziałem pełnym oburzenia głosem.
-Damy sobie z Sofosem radę - uściskał mnie, a chłopak zrobił to samo. - Powodzenia. A teraz uciekaj!
Popędziłem przed siebie, raz po raz oglądając się za siebie, na moich towarzyszy. Dawnych towarzyszy. 
Kiedy byłem już na szczycie najbliższego wzgórza, ukryty na tle drzew, spojrzałem na nich. Pościg właśnie ich dopadł. Sofos i mag zmienili postać. Potem zakryła ich ściana wilków - żołnierzy Sounisa. A ja odwróciłem się i zniknąłem w mroku.


* * * * *

Pościg był tuż za mną. Zmieniłem się w wilka i rzuciłem do ucieczki, a Dar Hamiatesa obijał się o moją pierś.
Żołnierze Sounisa byli tuz za mną. Pędziłem jak szalony, ledwie omijając skały wystające z ziemi.
Nagle przed sobą zobaczyłem ścianę lasu. Obejrzałem się na moich prześladowców. Dzieliło ich ode mnie zaledwie około stu metrów, a ta odległość malała z każdą sekundą. Moją jedyna szansą było ukrycie się między drzewami, ale gdyby mnie tam otoczyli, byłbym bez szans.
Przyspieszyłem. Ostatkiem sił dobiegłem do drzew i wpadłem między nie. Zmieniłem się w człowieka i wspiąłem się na najbliższy dąb. Ukryty między jego liśćmi, byłem względnie bezpieczny. Nie powinni mnie tu wyczuć, bo ich zmysł powonienia był przytępiony przez ciągłe wojny.
Usadowiłem się wygodnie w rozwidleniu konarów i oparłem głowę o jedną z gałęzi. Siedziałem tak przez dłuższy czas, czekając aż pościg da sobie spokój i odejdzie. 
W końcu zniknęli. Poczekałem jeszcze jakąś godzinę, żeby upewnić się, że nie wrócą, i zszedłem na ziemię. Byłem wykończony. Posiadanie Daru Hamiatesa było wielkim ciężarem. Miałem zamiar wrzucić go do jakiegoś strumyka przy najbliższej okazji, ale miałem świadomość, że mag trzepnąłby mnie za to w głowę tym swoim sygnetem, który zawsze miał na ręce jako człowiek.
No właśnie, mag. Co się stało z nim i z Sofosem? Czy pościg zabrał ich przed oblicze Alfy? Czy poddawano ich teraz torturom? A może już nie żyli?
Trawiony wyrzutami sumienia, że zostawiłem ich na pastwę losu, a właściwie to na pastwę Sounisa, ruszyłem przez las. Gałęzie chłostały mnie po twarzy, bo nie chciałem zmieniać się z powrotem w wilka, ale wiedziałem, że prędzej czy później będę do tego zmuszony. Przedzierałem się więc przez gąszcz drzew, zmierzając w nieznanym kierunku.
Kiedy wyszedłem na wolną przestrzeń, byłem podrapany i pokaleczony, a moje ubranie było w strzępach, delikatnie mówiąc. Słaniałem się na nogach. Musiałem odpocząć. NATYCHMIAST.
Nagle nad sobą usłyszałem dziwny krzyk. Spojrzałem w tamtym kierunku i zobaczyłem ogromny, skrzydlaty kształt, pikujący w moją stronę. Nie miałem jednak siły by choćby zmienić się w wilka.
-O Bogowie – mruknąłem jedynie i osunąłem się na ziemię. Ostatnie, co zarejestrował mój przepracowany mózg to fakt, iż szpony tego dziwnego kształtu zaciskają się wokół mojego ciała i unoszą wysoko w górę

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz